Nasze projekty ani nie są niesamowite, ani nie przynoszą wstydu. One uzupełniają kontekst otoczenia. Dużą wagę przywiązujemy do tego, żeby były ponadczasowe i logiczne – mówi Kamil Domachowski, który wraz z grupą przyjaciół ze studiów powołał do życia autorską pracownię, subtelnie i z wyczuciem „rzeźbiącą” budynki i ich wnętrza. Z założycielem IFAgroup rozmawiała Małgorzata Żebrowska.
Małgorzata Żebrowska: Swoje wystąpienie na jednej z warszawskich konferencji rozpocząłeś od pokazania zdjęcia, na którym – jako chłopiec – siedzisz na traktorze. W jaki sposób fakt, że wychowałeś się na wsi, wpływa na Twoje życie zawodowe?
Kamil Domachowski: Jedną z najważniejszych lekcji, jakie wyniosłem z dzieciństwa, jest potrzeba doprowadzania wszelkich przedsięwzięć do końca. Prosta zasada – jeśli chcesz coś mieć, musisz to zrobić. Dlatego np. zabawki konstruowałem sobie sam. Wymagało to konsekwencji i uporu – pomysł należało „zaprojektować”, zdobyć materiały i nadać mu formę. Jeśli nie doprowadziło się tego procesu do końca, to nie było czym się bawić. Tego rodzaju determinację kształtuje m.in. obserwacja ciężkiej pracy ludzi na wsi oraz uświadomienie sobie faktu, że nikt ich w niczym nie wyręcza.
Myślę, że dzięki tym naukom jestem w stanie teraz prowadzić biuro projektowe, mieć zespół i czuć się za to odpowiedzialnym. Powodzenie naszej pracowni opieramy właśnie na zamykaniu całego procesu – nie kończymy działań w momencie oddania projektu inwestorowi. W trakcie budowy klienci często zmieniają zdanie, chcą odchodzić od niektórych rozwiązań. Naszą rolą jest naprowadzanie ich z powrotem na właściwe tory. Aby budowa zakończyła się sukcesem, muszą zwrócić uwagę na zawarte w projekcie szczegóły i my im to uświadamiamy. Staramy się, aby inwestycja miała solidny kręgosłup.
Kompleksowe podejście do projektowania widać też w Waszym portfolio – dominują w nim realizacje, w których odpowiadacie zarówno za budynek, jak i za wnętrze. Czy ma to związek również z tym, jacy inwestorzy do Was trafiają?
Rzeczywiście, kompleksowe projekty to znak rozpoznawczy naszej pracowni. Wynika to z idei projektowania – cała inwestycja stanowi dla nas przestrzenną rzeźbę, której elementy są nierozerwalne. Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, że ktoś inny miałby zaaranżować wnętrze budynku przez nas stworzonego lub zaadaptowanego. Projekt wychodzący z naszego biura jest już w pełni określony, zdefiniowany, zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Co ciekawe, nawet jeśli w ramach jakichś inwestycji mieliśmy zająć się jedynie architekturą budynku, to ostatecznie inwestorzy i tak zlecali nam także wykonanie wnętrza.
Nasi klienci dzielą się na dwie grupy. Do pierwszej z nich należą ludzie, którzy są świadomi, wiedzą, czego chcą, tylko nie potrafią tego precyzyjnie wyrazić. Zazwyczaj mają też dość wysokie poczucie estetyki i łatwo złapać z nimi kontakt. Podczas wspólnych rozmów wychodzą na jaw ważne dla nich rzeczy, z których czasem nawet nie zdawali sobie sprawy. Przykładem jest tu zaprojektowany przez nas Dom Zosi, gdzie okazało się, że inwestorka ma bardzo dobre wspomnienia ze schodami, ponieważ w dzieciństwie bawiła się na nich z koleżankami. Ten element w jej nowym domu „przeciągnęliśmy” więc w siedzisko, tak aby mogła spędzać czas w miejscu, które miło jej się kojarzy. Jeśli nawiązana relacja spowoduje, że inwestor otworzy się przed nami, to po prostu przelewamy jego emocje na projekt.
Do drugiej grupy należą osoby, które przychodzą do nas jako do specjalistów w swojej dziedzinie. Tacy klienci w pełni oddają nam pole do działania i wtedy na pierwszy plan wysuwa się praca na kontekście. Tutaj mogę przytoczyć przykład inwestora, który dysponował rozległą działką na Kociewiu i dostał warunki zabudowy na duży dom. Teren otoczony jest jednak innymi – dla odmiany malutkimi – działkami, gdzie stoją około osiemdziesięciometrowe, klasyczne, unikatowe domki kociewskie. Uważam, że dysponowanie tak dużą przestrzenią nie uprawnia do zepsucia krajobrazu i inwestor w pełni to zrozumiał. Zdał się na nas, a my odnieśliśmy się do zastanej sytuacji – zaproponowaliśmy wpisanie się w krajobraz i wybudowanie małego domku nawiązującego do regionalnego charakteru istniejącej zabudowy. Wykorzystaliśmy jednak fakt, że działka jest położona 2,5 m poniżej drogi i program funkcjonalny, który był nadproduktywny względem otoczenia, umieściliśmy w podziemiu.
Wróćmy jeszcze do Domu Zosi – w jednym z wywiadów powiedziałeś, że projekt ten powstawał od wnętrza poprzez kadrowanie widoków na to, co chcemy zobaczyć. Czy mógłbyś powiedzieć o tym coś więcej? Czy w ten sposób powstają wszystkie Wasze obiekty, czy to był wyjątek?
Działka pod ten projekt znajduje się blisko centrum Gdańska, w otoczeniu dużych, mało ciekawych budynków. Ich okna są oczywiście skierowane na miejsce inwestycji, co dla typowej zabudowy jednorodzinnej oznacza duże ograniczenie prywatności. Projektując dom, zaczęliśmy więc od zastanowienia się, co dobrze byłoby zobaczyć z jego okien. I umieściliśmy je w takich miejscach, aby mogły kadrować np. niebo, stare śliwy w ogrodzie czy zieleń trawnika. Każde okno to osobny obraz, a mimo braku zasłon udało się uzyskać pełną prywatność.
Aby klient zgodził się na tego rodzaju rozwiązania, musi mieć dużą świadomość oraz zaufanie do architektów i nadawać z nimi na podobnych falach. W przypadku Domu Zosi tak właśnie było i inwestorka jest zadowolona z efektu. Teraz projektujemy dla niej kolejny obiekt, tym razem wakacyjny, gdzie szafy będą umieszczone na zewnątrz. Zdecydowanie się na zabieg, który można porównać do wywrócenia skarpetki na lewą stronę, również wymagało wspólnego dialogu.
Innym przykładem planowania od wnętrza jest odtworzenie w Gdyni-Orłowie typowej gdyńskiej kostki z lat 50. XX w. Na tej samej ulicy znajduje się jeszcze 16 domów w takim stylu, ale większość z nich została mocno przerobiona. Tylko dwa budynki w okolicy – zrealizowane według naszego projektu – odzyskały czystą formę. Zmieniliśmy w nich jednak układ okien, aby zapewnić prywatność mieszkańcom i wykadrować widoki. Współczesne elementy realizacji można odróżnić bez problemu – okna historyczne zostały cofnięte w głąb elewacji, a nowe są z nią zlicowane. Gołym okiem widać więc etapowanie i za 50 lat każdy będzie mógł zobaczyć, co było w oryginalnym projekcie, a co dodano przy odtwarzaniu.
W trakcie studiów stworzyłeś projekt Refurniture, miałeś również pomysł na przedsięwzięcie Projektuj z tego, co posiadasz. Czy idea powtórnego wykorzystania materiałów lub – szerzej – cyrkularności przyświeca Ci obecnie przy projektowaniu? Czy Twoim zdaniem ma ona możliwość zaistnienia w Polsce w prestiżowych inwestycjach prywatnych, ale też w obiektach publicznych?
W pewnym sensie w tym duchu powstawał Dom Zosi. Zostały w nim użyte np. wtórne stropy ceramiczne, które niewykorzystane leżały na sąsiedniej działce. Wybór tego rodzaju materiału pociągnął za sobą decyzję o wylaniu jako warstwy wykończeniowej żywicy w podobnym kolorze – RAL 8004. To, co pozostało po ułożeniu stropów, przeznaczyliśmy do budowy ogrodzenia, dzięki czemu nie wygenerowaliśmy żadnych odpadków. Stosujemy też deski z recyklingu – korzystamy z usług specjalistycznej firmy, która zajmuje się odzyskiwaniem ich ze starych stodół. W Polsce istnieje jednak zasadniczy problem: na takie materiały nie ma dokumentacji. O ile w prywatnych domach jednorodzinnych można tę przeszkodę ominąć, o tyle w inwestycjach publicznych jest z tym trudniej. Z drugiej strony konkurs na rozbudowę Muzeum Architektury we Wrocławiu wygrała pracownia, która proponuje projekt wykorzystujący materiały z odzysku. Widać więc zwrot w tym kierunku.
Wydaje mi się, że równie istotne, co ponowne użycie materiałów, są optymalizacje projektów. We wspomnianej inwestycji w Dunajkach na Kociewiu pierwotnie przewidywano projekt funkcjonalny na ponad 300 m2. „Ścisnęliśmy” go jednak do nieco ponad 200 m2, aby zminimalizować zużycie materiałów. Staramy się też wplatać różne rozwiązania, które poprawiają bilans energetyczny obiektów – np. Dom Zosi ma nieduże okna, a obiekt w Dunajkach jest przytulony do skarpy, dzięki czemu nie wychładza się w chłodne dni ani nie przegrzewa latem.
Podczas projektowania raczej nie myślimy o tym, że w przyszłości obiekt będzie rozebrany i powstanie z niego inny budynek, ale istotna jest dla nas możliwość rearanżacji wnętrza czy jego multifunkcjonalność. Klinika stomatologiczna, w której wieczorami odbywają się koncerty fortepianowe, nie jest może oczywistym rozwiązaniem, a jednak takie połączenie się sprawdza.
Mówisz o adaptacji starego spichlerza na klinikę stomatologiczną, czyli Waszym najgłośniejszym projekcie, który zyskał międzynarodowe uznanie i zdobył wiele nagród. A co jest dla Ciebie najistotniejsze w pracy z zabytkami?
Praca przy obiektach znajdujących się pod ochroną jest o tyle trudna, że ich forma została już nadana. Największym wyzwaniem przy adaptacji takiego miejsca jest więc znalezienie dla niego dobrej, nowej funkcji, często zupełnie odmiennej od pierwotnej, oraz odpowiednie jej ulokowanie. W przypadku przebudowy wewnątrz należy wystudiować relację zabytku z otoczeniem, bo może to dać wytyczne co do wnętrza. Jeżeli pojawia się rozbudowa lub nadbudowa, ważne jest zbadanie kontekstu i podjęcie decyzji o nowych, wtórnych kształtach, jakie wprowadzimy do otoczenia.
Budynek kliniki znajduje się w strefie ochrony konserwatorskiej – dotyczy to elewacji frontowej i działki. Spichlerz stoi w miejscu, będącym kiedyś zagłębiem tego typu zabudowy. To jedyny historyczny obiekt, który się tam ostał. Był to spichlerz środkowy, co oznacza, że i przed nim, i za nim znajdowały się podobne moduły. To dlatego jego ściany szczytowe zbudowano z gruzu z białej cegły. Pilastry elewacji frontowej i tylnej udało się zachować w całości, ale szczyty trzeba było niestety wymienić. Wnętrze zyskało zupełnie nową funkcję, niemającą nic wspólnego z przechowywaniem zboża ani wozownią.
W przypadku gdy mam do czynienia z zabytkową zabudową, najistotniejsza jest dla mnie odpowiednia kontynuacja. Kiedy pracowaliśmy przy kamienicy jednorodzinnej w Sopocie, program funkcjonalny prowadził do rozbudowy, nie naruszając elewacji frontowej ani bocznych. Charakterystycznymi elementami obiektu są historyczne gzymsy, cokoły czy attyki, a dobudowany segment stanowi ich syntezę. Przykładowo, kontynuowane są na nim linia cokołu i linia okien, pojawiła się też attyka pełniąca funkcję komina. W ten sposób wyraziliśmy szacunek dla zabytku – nowe detale wyraźnie do niego nawiązują, ale ich forma oraz zastosowane materiały są współczesne i niczego nie udają.
Klinika w spichlerzu również została określona jako harmonijne połączenie historycznego dziedzictwa z nowoczesną architekturą. W tym przypadku adaptacja była zapewne trudniejsza, bo powstał obiekt medyczny, który rządzi się swoimi prawami. Co było największym wyzwaniem przy tym projekcie?
Na pewno nie był on prosty pod względem technologicznym – w spichlerzu znajduje się przecież „mały szpital”. Program funkcjonalny obiektu zakładał 16 gabinetów, w tym zabiegowe, laboratoria, pracownię protetyczną, która jest wręcz małą manufakturą, salę konferencyjną, część administracyjną. Naturalną lokalizacją dla gabinetów była przestrzeń dookoła okien, a w najmniej atrakcyjnym miejscu – graniczącym z parkingiem sąsiedniego marketu – umieściliśmy klatkę ewakuacyjną. Z przeszklonej sali konferencyjnej, w której odbywają się szkolenia, widać znajdujące się w centrum obiektu foyer. Inwestorzy nie chcieli, aby wnętrze kojarzyło się z placówką medyczną, tylko przypominało hotelowe lobby. Obecność fortepianu, który zainspirował też kształt schodów, podkreśla tę nietypową koncepcję. Całość dobrze oddaje ideę naszego projektowania, o której już wspominałem. Stworzyliśmy tam przestrzenną rzeźbę, nowy wsad w istniejącą kubaturę.
Wasze projekty są nagradzane, w zeszłym roku znalazłeś się na liście 40 najbardziej obiecujących architektów w Europie poniżej 40. roku życia, stajesz się więc wzorem dla młodego pokolenia. Jaką radę dałbyś kolegom i koleżankom, którzy są na początku swojej drogi zawodowej?
Aby uprawiać architekturę w zgodzie ze sobą samym, trzeba być upartym, konsekwentnym, dowozić tematy i wierzyć w siebie. Jeśli jest się przekonanym o słuszności koncepcji, rozwiązań, projektów, to nie warto się poddawać. Istnieje wiele czynników składających się na sukces – zrealizowanie bryły. Projekt to tylko jeden z zaczynów.
Zespół projektowy IFAgroup: Kamil Domachowski, Karolina Wood-Domachowska, Maciej Busch, Adrianna Jemioł, Jakub Brzuchański, Magdalena Klimowicz, Dorota Sikorska, Julia Selimova, Artur Tryc, Michał Ścieszka, Piotr Dowgiałło.
KAMIL DOMACHOWSKI
architekt IARP; absolwent Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej; w 2014 r. założył pracownię architektoniczną IFAgroup; autor nagradzanych projektów domów jednorodzinnych oraz obiektów publicznych