Stan naszej rodzimej przestrzeni i zachodzące w niej wciąż negatywne zmiany skłaniają do postawienia tezy, że polskie społeczeństwo jest dotknięte masową ślepotą lub też selektywnymi problemami z percepcją otoczenia.
Problemu z odbiorem wizualnym otaczającej nas przestrzeni nie rozwiązuje używanie okularów przez coraz większą część społeczeństwa. Wydaje się, że jest wręcz odwrotnie – stosowane w Polsce okulary mają jakieś magiczne właściwości filtrowania lub zamazywania obrazów, a zmatowiałe szkła i wewnętrznie popękana struktura dodatkowo zakłócają widzenie.
Percepcja wzrokowa przebiega w kilku fazach: rozpoczyna się od przechwycenia bodźca, jego transformacji i analizy, kończy natomiast na świadomej lub podświadomej ocenie kategoryzującej bodziec oraz na zapamiętaniu tej oceny. Ułomność percepcji naszego społeczeństwa polega na braku właśnie tej ostatniej fazy.
Jeżeli postrzeganie przestrzeni nie wywołuje refleksji, a tym samym ta przestrzeń nie podlega indywidualnej ani zbiorowej ocenie, to pozostaje całkowicie obojętna emocjonalnie. To w jakimś stopniu tłumaczy brak zainteresowania kształtem i jakością polskiej przestrzeni. Nasza społeczna niewrażliwość w tym obszarze jest tak powszechna, że można jej przypisać cechy epidemii. Nie ma ona jednak przyczyn bakteryjnych ani wirusowych i pewnie dlatego pozostaje poza zainteresowaniem WHO, ostatnio zajętej zresztą covidem. Podłoża tej epidemii lub ułomności należy więc raczej szukać w innych przyczynach.
Wobec takiego powszechnego postrzegania – a raczej niewidzenia – przestrzeni przez nasze społeczeństwo, czasem zadaję sobie pytanie, czy to przypadkiem ja nie cierpię na jakąś nadwrażliwość czy nadwzroczność percepcji. Niektóre bodźce, jak olśnienie, huk, wrzask, gorące powierzchnie, powodują odczucia wręcz bolesne. Ja z takim właśnie bólem odbieram naszą przestrzeń i przypisywałbym to jakiejś anomalii, gdyby nie fakt, że podobnymi wrażeniami dzielą się z nami – w kurtuazyjny i zawoalowany sposób – zapraszani przez nas architekci z Francji, Niemiec, Danii czy ze Szwecji, czyli z krajów wcale nie tak odległych. Pomimo otwarcia granic i masowej turystyki w rozmowach z naszymi rodakami – niezależnie od poziomu ich wykształcenia – zastanawia to, iż generalnie nie widzą oni różnic w jakości przestrzeni między Polską a Niemcami i Francją, nie mówiąc już o krajach skandynawskich.
Percepcja i ocena przestrzeni zurbanizowanej są atrybutami kultury miejskiej, a socjologowie twierdzą, że mieszczaninem czy też miastowym obywatel staje się dopiero w trzecim pokoleniu, co jest istotne wobec generalnie wiejskiej proweniencji naszego społeczeństwa. Taką zmianę można dostrzec w stopniowo zwiększającym się zainteresowaniu jakością miejskiej przestrzeni ze strony młodych, należących właśnie do tych trzecich pokoleń. To zmiany pozytywne, które u nas – urbanistów i architektów – winny wywołać jakąś refleksję.
Na tę powszechną ułomność percepcji, odpornej na terapię lekową, nakłada się zjawisko wszechogarniającej nieufności, ostatnio dodatkowo wzmocnionej pandemią. Ta nieufność ma również podłoże historyczne z okresów zaborów oraz II Rzeczpospolitej w polskiej tradycji wiejskiej, biednej przestrzeni i ubogich skłóconych egzystencjach, znanych chociażby z „Chłopów” Władysława Reymonta. Później system komunistyczny, nasycony podejrzliwością, całkowicie wyeliminował jakiekolwiek zaufanie do decyzji ówczesnych władz, niereprezentujących nikogo. Siłą rzeczy ta nieufność objęła także decyzje w zakresie polityki przestrzennej, podejmowane przez reżimowe władze i odczytywane jako kolejny element opresyjnego systemu. Na nic się nie zdała intensywna propaganda socrealizmu czy „budowy drugiej Polski” z okresu ekipy gierkowskiej. Początki i przebieg transformacji od 1989 r., której stosunkowo nieliczni obywatele stali się beneficjentami, a zarazem graczami na rynku inwestycji i nieruchomości, spotęgowały w społeczeństwie nastroje podejrzliwości i nadużyć w obszarze gospodarki przestrzennej i inwestycji. Jesteśmy dzisiaj społeczeństwem o jednym z najniższych wskaźników zaufania interpersonalnego w Europie. Wskaźnik ten jest u nas sześciokrotnie niższy niż w Danii, trzykrotnie niższy niż w Niemczech i dwukrotnie niższy niż w Czechach.
Najwyższym zaufaniem wśród władz różnego szczebla cieszą się w Europie, nie wyłączając Polski, lokalne władze samorządowe, odpowiedzialne zgodnie z regulacjami ustawowymi za prowadzenie polityki przestrzennej. Jednak poziom zaufania do nich, mimo że pochodzą z całkowicie demokratycznych wyborów, wynosi u nas zaledwie 50%, podczas gdy w sąsiednich Niemczech około 70%, a w krajach skandynawskich zbliża się do 80%.
To z kolei nie buduje zaufania do prowadzonej przez lokalne władze polityki przestrzennej i realizowanych przez nie inwestycji publicznych. Nader często można usłyszeć i przeczytać w lokalnej prasie oraz mediach społecznościowych negatywne opinie o tych działaniach. Inicjatywy w zakresie większych inwestycji przedstawiane są jako „budowanie pomników” przez prezydentów i burmistrzów miast, „elementy kampanii wyborczych” czy też petryfikowanie „lokalnych układów”. Takie opinie generują brak zaufania tych władz do ekspertów, czyli architektów i urbanistów, mediów i ruchów obywatelskich.
Natomiast na szczeblu rządowym oraz parlamentarnym kolejne inicjatywy w obszarze polityki przestrzennej, balansujące pomiędzy naiwnym liberalizmem a populizmem, sprawiają w odbiorze społecznym słuszne wrażenie tymczasowości i braku długofalowej koncepcji zagospodarowania przestrzennego kraju.
A my, środowisko architektów, siłą rzeczy próbujemy balansować w tej wszechpanującej atmosferze nieufności.
Brak zaufania architektów do inwestorów i wzajemna podejrzliwość budują w efekcie z definicji toksyczne relacje. Wspólnie zaś postrzegamy urzędy z ich oportunistyczną biurokracją – jako przysłowiowe hamulcowe procesów inwestycyjnych. Wszyscy natomiast, projektanci, inwestorzy oraz urzędnicy, narzekamy i utyskujemy na doraźną, podlegającą częstym zmianom, wewnętrznie niespójną działalność legislacyjną.
Jeżeli można wskazać pozytywne przykłady miejskiej polityki przestrzennej i jej dobre efekty, to niestety nie mają one trwałego systemowego charakteru i przemijają wraz z kolejnymi kadencjami oraz zmianami lokalnych władz, niszcząc zbudowane zaufanie. Materialnym odzwierciedleniem klimatu nieufności jest obecny, trudny do zaakceptowania stan naszej przestrzeni.
Pojawia się pytanie: jak uwolnić się od tej społecznej ślepoty i wspomagającej ją powszechnej nieufności – czynników, które prawdopodobnie są źródłami tak niskiej jakości przestrzeni naszego kraju?
W rozwiniętych demokratycznych społeczeństwach obywatelskich polityka przestrzenna jest prowadzona w procesie permanentnego dialogu społecznego, a ten wymaga wzajemnego poszanowania i zaufania. W Polsce została już uświadomiona prawda, że w gospodarce wolnorynkowej i demokratycznym społeczeństwie nie jest możliwy powrót do arbitralnej polityki i nie pojawi się nowy baron Haussmann, przebijający przez tkankę miejską reprezentacyjne bulwary. Jednak oczywista prawda, że kształtowanie przestrzeni i jej użytkowanie to obecnie proces społeczny, ma nadal słabą recepcję. Świadczy o tym konieczność wprowadzenia obligatoryjności partycypacji w nowelizowanej Ustawie o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Z jednej strony to pozornie dobrze, że dostrzeżono konieczność partycypacji, jednak z drugiej – fakt ujęcia tej demokratycznej procedury w kolejne paragrafy, z ich biurokratycznym językiem, potwierdza wciąż duże problemy z uspołecznieniem planowania.
Obecna nowelizacja spotyka się z krytyką zarówno urbanistów, architektów, jak i samorządów, wskazujących na niebezpieczeństwo spowolnienia, jeśli nie paraliżu inwestycyjnego. Również ta istotna zmiana dotycząca partycypacji wzbudza wiele wątpliwości i prowadzi do dyskusji w naszych oraz w urzędniczych środowiskach. To sytuacja paradoksalna, ponieważ z jednej strony jako środowisko mamy pełną świadomość konieczności zaawansowanego udziału społeczeństwa w procesach zmian w naszej przestrzeni. Z drugiej strony natomiast obawiamy się w jakimś stopniu uspołecznienia tych procesów. Pojawia się niepokój o całkowite nieprzygotowanie społeczeństwa w zakresie kształtowania przestrzeni i dyskusji na ten temat, o wydłużanie procedur, niekończące się uzgodnienia, nieprofesjonalne opinie, decyzje etc. Nawet jeżeli w jakimś stopniu można te obawy podzielić, to z pewnością nie ma lepszej niż aktywizacja formy edukacji społeczeństwa w obszarze postrzegania, kultury kształtowania oraz użytkowania przestrzeni.
Nie widzimy lub nie chcemy widzieć, że poziom wykształcenia społeczeństwa ulega progresywnej zmianie, wzrasta świadomość obywatelska, a nowe pokolenia nie chcą realizować tylko bezmyślnego modelu konsumpcyjnego. Zupełnie inna może też być rola mediów – tak tradycyjnych, jak społecznościowych – niezwykle pożądanych w kreacji przestrzeni, a u nas odgrywających jak dotąd marginalną rolę.
Uspołecznienie procesów planistycznych i zbudowanie dialogu społecznego będą miały również inny, trudny do przecenienia walor. Umożliwią nadanie problematyce jakości przestrzeni wymiaru politycznego, którego dotychczas była ona pozbawiona i tym samym nie wzbudzała szczególnego zainteresowania – nie licząc okolicznościowych deklaracji polityków szczebla zarówno samorządowego, jak i rządowego.
Niewątpliwie będzie to wymagać innych niż rutynowe instrumentów planistycznych oraz narzędzi komunikowania się ze społeczeństwem i z politykami, jako że hermetyczny język urbanistyczno-planistyczny jest dla nich słabo zrozumiały lub zupełnie niezrozumiały. Zmienić powinna się także rola architektów i urbanistów – z dotychczasowej quasi-kreatorów na rzecz ekspertów w dialogu społecznym, moderatorów i negocjatorów pomiędzy potencjalnymi interesariuszami.
Problem partycypacji ma również inną naturę. Społeczeństwo będzie zainteresowane zarówno perspektywą zmian w tworzonych planach, jak i rzeczywistymi efektami, czyli ich realizacją. Będzie więc w trakcie wyborów niejako kontrolować władze i rozliczać je z obietnic.
Bez wyjścia na zewnątrz z tego architektoniczno-urbanistycznego getta wyniki naszych działań będą nadal bliskie zeru i odbierane przez społeczeństwo jedynie w kategoriach korporacyjnego, klientystycznego i środowiskowego interesu. ■
Piotr Średniawa
architekt IARP, przewodniczący Rady Śląskiej Okręgowej Izby Architektów RP; członek WKUA i MKUA w Katowicach; wraz z żoną Barbarą prowadzi Biuro Studiów i Projektów w Gliwicach