logo
Strefa architekta - logowanie
EN
ZAWóD:ARCHITEKT
14.06.2024

Odpowiedzialność w centrum

Czy architekt odpowiada za kształtowanie ważnych, centralnych przestrzeni w dużych miastach? Jaka odpowiedzialność spoczywa na nim w kontekście historycznym, urbanistycznym i architektonicznym? Czy jego działanie powinno skupiać się tylko na zaprojektowaniu zleconego obiektu, czy również na szerszym spojrzeniu i poszukiwaniach optymalnych rozwiązań, zgodnych z historią i przeznaczeniem miejsca oraz nowymi uwarunkowaniami, np. klimatycznymi? Czy aby na pewno rozumie swoją rolę i postępuje zgodnie z zasadami – ideami określonymi przez prawo i dobre obyczaje? Do wypowiedzi na ten temat zaprosiliśmy architektów, którzy w centrach dużych miast już dużo zaprojektowali i wciąż projektują lub – z racji zajmowanego stanowiska – są zaangażowani w tworzenie oraz opiniowanie poczynań architektonicznych.

fot. Justyna Oboladze
fot. Justyna Oboladze

MIASTO ARCHITEKTÓW

tekst: Tomasz Konior

W pracy architekta odpowiedzialność stawiam wyżej niż kreację. W tak rozumianej hierarchii wciąż pozostaje mnóstwo przestrzeni na pomysłowość i rozwiązywanie faktycznych problemów.

Na przestrzeni wieków podstawą profesji architekta były zasady wypracowywane przez kolejne pokolenia. Specyfika architektury i urbanistyki – obie te dziedziny traktuję łącznie – sprawia, że efekty naszej pracy w sposób trwały zmieniają przestrzeń miast. To oznacza, że sukcesy wytrzymują próbę czasu, a błędy okazują się trudne do naprawienia.

WINNY MODERNIZM?

Faktem jest, że dzisiejsze miasta tkwią w urbanistycznym impasie. Architekci często wyrażają przekonanie, że jego przyczyn należy szukać poza naszym środowiskiem. Sądzę, że jedną z nich, być może najważniejszą, jest odwrócenie wymienionej wyżej hierarchii. Jakość miast oceniamy bowiem na podstawie średniej, a nie incydentalnych zjawisk. Mimo dotkliwych doświadczeń ostatniego stulecia dominujący w naszym myśleniu i praktyce wciąż pozostaje modernizm. W założeniach kierunek ten zafundował nam rewolucję, a w istocie – odrzucając wcześniejsze kanony – w miejsce sprawdzonych wzorców narzucił odmienny od dorobku cywilizacji, oparty na eksperymencie sposób kształtowania przestrzeni. Mówiąc krótko: spójną urbanistykę zdominowała (choć nie od razu) architektura indywidualna. Wygląda na to, że właśnie wtedy zaczęły się problemy współczesnych miast. Obarczyć modernizm winą za całe zło byłoby uproszczeniem, trudno jednak zaprzeczyć, że nastąpił odwrót od wszystkiego, co zbudowano wcześniej. Od tamtej pory już nie tkanka miejska, zwarta zabudowa kwartałów, pierzeje i siatka ulic, place oraz parki kształtują miejską rzeczywistość, tylko budynki, z których większość stanowi odrębne byty. Sądzę, że tutaj można szukać początku końca zwartych miast inspirowanych skalą ludzką, nawarstwianych przez wieki, uniwersalnych i różnorodnych.

PLAN WIELKICH KATOWIC

Problem dotyczy nie tylko centrów miast. Zapewne każdy z nas, architektów, ma w tej kwestii własne przemyślenia. Ciekawym doświadczeniem byłoby poznanie przykładów, które cenimy i traktujemy jako modelowe. Choć raczej nie bylibyśmy w tej kwestii zgodni.

Na początek podzielę się doświadczeniem z miejsca mi najbliższego, stanowiącego przykład urbanistycznej, czyli kreującej miasto, architektury. Mimo że została ona zbudowana prawie 100 lat temu, obfituje w nowatorskie rozwiązania wysokiej jakości – począwszy od przestrzeni do życia pomiędzy budynkami, a skończywszy na detalu. Narodziła się w czasie, gdy Katowice z prowincjonalnej miejscowości przeobrażały się w metropolię. To siedemnaście lat i dwa miesiące, przypadające na okres między dwoma wojnami światowymi. Ówczesny rozkwit miasta był bezprecedensowy. W 1926 r. powstał Plan Wielkich Katowic, który stanowił podstawę dalszego rozwoju. Bazą dla poszukiwania nowoczesnej architektury pozostawała sprawdzona, klasyczna urbanistyka. Dynamiczny wzrost oparto na kompleksowych i odważnych projektach związanych z elektryfikacją, rozbudową sieci kolejowej i drogowej, ze wzniesieniem wielu publicznych gmachów. Południową dzielnicę miasta zbudowano niemal od zera. Setki kamienic w stylu funkcjonalistycznym do dziś tworzą zwarte kwartały z charakterystycznymi zaokrąglonymi narożnikami i horyzontalnymi podziałami elewacji. Na rogu jednego z nich powstał awangardowy budynek o czternastu kondygnacjach, zwany drapaczem chmur. Zamysł ten w całości charakteryzowało progresywne myślenie o wygodnym miejscu zamieszkania, pełnym światła, wyposażonym w najnowsze osiągnięcia techniki, z wybitnym rzemiosłem. Dzielnica przetrwała do dziś i nadal zadziwia nowoczesnością, a przy tym jest nasycona wybitną architekturą, stojącą – co warto podkreślić – w układzie spójnej i zwartej zabudowy kwartałowej. To swoisty fenomen, którego skali i rozmachu nie znajdziemy w innych, z wyjątkiem Gdyni, polskich miastach.

Czas powstania obu miejsc przypada na początki modernizmu, kiedy to rozumiano jeszcze, czym jest odwieczny kanon budowania miast oparty na siatce ulic o krawędziach stworzonych przez pierzeje kamienic. Część kwartałów, dla równowagi wobec gęstej tkanki, przeznaczano na place lub parki. Mimo że później standardy te odrzucono, opisany fenomen w ogóle nie stracił na aktualności. Wciąż pozostaje wzorem, który pozwala organizować miejską przestrzeń rozważnie, w sposób czytelny, przyjazny i efektywny.

Centrum Katowic, Superjednostka; fot. Tomasz Konior
Centrum Katowic, Superjednostka; fot. Tomasz Konior

NEGATYWNY PRZEŁOM

W modernizmie zwarta, miejska struktura – mimo ewidentnych zalet – była z czasem stosowana coraz rzadziej, by obecnie praktycznie zniknąć ze standardów planowania. Tutaj również posłużę się przykładem z Katowic. Na początek drugiej połowy XX w. przypada kolejny, dynamiczny okres rozwoju tego miasta. Wówczas doktryna modernistyczna zdominowała, oprócz architektury, również urbanistykę. W kontrze do historii budowania miast odrzucono zabudowę kwartałową i związaną z nią skalę na rzecz kształtowania osobnych budynków. Brak tkanki miejskiej skutkował stopniowym zacieraniem miejskiej struktury, rozlewaniem miasta i narastającym chaosem.

W Katowicach – mieście młodym, w którym zarysy śródmieścia dopiero powstawały – nowatorskie idee znalazły chłonny grunt. Zarówno w ścisłym centrum, jak i na jego obrzeżach zaczęto realizować rozwiązania oparte niemal wyłącznie na budynkach wolno stojących. Każdy z nich wymagał osobnej infrastruktury, dojazdów, parkingów. W wyniku takiego zamysłu ulica, która wcześniej była podstawą formowania miejskiej tkanki, została sprowadzona do roli szlaku komunikacyjnego, kreującego między budynkami swobodne układy i abstrakcyjne kompozycje. Studiując plany Katowic, wyraźnie widać granicę, którą wyznaczył ówczesny przełom polegający na zerwaniu z klasyką na rzecz eksperymentu „gry brył w świetle”.

URBANISTYCZNY DRAMAT

W Polsce do dziś planowanie opiera się na podobnym modelu. Tymczasem silną presję wywiera rynek nieruchomości, szczególnie w centrach miast. Z tym naporem nieźle radzi sobie klasyczna zabudowa – pierzeje są uzupełniane nowymi plombami, istniejące kamienice zyskują współczesne nadbudowy. Gorzej jest w przypadku luźnej zabudowy, gdzie między bloki wciskane są nowe punktowce. Zaszczepiona kiedyś urbanistyka modernistyczna, pozbawiona reguł kształtujących miejską tkankę, staje się trudnym i ryzykownym polem doświadczalnym. Brak sprawdzonych i uniwersalnych zasad próbują zastąpić kolejne regulacje prawne. Dla mnie to dowód na fenomen klasycznej urbanistyki i dramat modernistycznego miasta.

Południowa dzielnica Katowic; fot. Tomasz Konior
Południowa dzielnica Katowic; fot. Tomasz Konior

REWITALIZACJA

Żyjemy w epoce przyspieszenia, w której większość rzeczy dzieje się prędko i byle jak. Są to czasy budowania trendów, a nie wartości. Uważam, że obecna architektura w pewnym sensie odzwierciedla tę przyspieszoną rzeczywistość. Bardziej zaśmiecamy przestrzeń, niż ją kreujemy. Budowle powstają masowo, decyzje o wielu z nich podejmowane są zbyt pochopnie, a główny nacisk jest kładziony na chwilowy efekt i szybki zysk. Rzadko udaje się wdrożyć myślenie i działanie na rzecz długofalowych rozwiązań. Wciąż łatwiej wyciąć las i wybudować osiedle pod miastem niż zaadaptować niszczejące kamienice w centrum.

Tymczasem szansą jest mądra rewitalizacja. Na szczęście coraz częściej interesujemy się zastaną substancją – modernizujemy, przerabiamy pojedyncze domy i całe założenia. Cieszą podejmowane próby tworzenia współczesnej tkanki miejskiej na podstawie dawnych standardów. Do rzadkich przykładów myślenia miastem, a nie osobnymi budynkami, należą choćby Browary Warszawskie czy Powiśle.

Magiczny Piazza del Campo w Sienie wciąż pozostaje niedościgłym wzorem. To dowód, że nie każdy budynek musi manifestować swoją odmienność. Za to każdy powinien starać się współtworzyć harmonijną, miejską całość. Czas – czwarty wymiar architektury – bez emocji weryfikuje jej jakość. ■


TOMASZ MIKOŁAJ KONIOR

architekt IARP; absolwent Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej; członek SARP; od 1995 r. prowadzi autorskie biuro architektoniczne Konior Studio; architekt i urbanista – autor ponad 200 budynków, głównie użyteczności publicznej; laureat ponad 80 nagród architektonicznych oraz indywidualnych; angażuje się w społeczne inicjatywy na rzecz ochrony środowiska (Stowarzyszenie LIBRA) oraz promocję muzyki (Stowarzyszenie Katowice Natura Kultura); pasjonat miasta i muzyki klasycznej, miłośnik kotów


ODPOWIEDZIALNOŚĆ LEŻY W SFERZE ETYKI

Tekst: Jerzy Szczepanik-Dzikowski

Nie umiem rozróżnić zakresów naszej odpowiedzialności za centra dużych miast i za przedmieścia lub wsie. I chociaż odpowiedzialność można odczuwać przed klientem, przed prawem czy w końcu w kwestiach etycznych, to przecież żaden z jej rodzajów nie został uwarunkowany pod względem lokalizacji i nie jest adresowany indywidualnie do centrów dużych miast. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to myśl, że w takich centrach obserwuje się zwykle większą kumulację wymagań, uwarunkowań i kolizji niż na innych obszarach. Być może chodzi więc o odpowiedzialność, która pojawia się u nas w obliczu wzmożonej presji i która wcale nie jest inna niż pozostałe. Trudniej ją jedynie ponosić.

ODPOWIEDZIALNOŚĆ W SFERZE PUBLICZNEJ

To kolejny rodzaj odpowiedzialności, o którym nie należy zapominać. Z odpowiedzialnością w sferze publicznej wiążą się kwestie niedefiniowalności i braku wyraźnych wytycznych ze strony osób, których nasze realizacje w jakikolwiek sposób dotyczą. Nie istnieją żadne popularne miejsca – rubryki w gazetach czy fora internetowe – gdzie powszechnie dyskutuje się o proporcjach, kolorach i fakturach, kontekstach oraz przyjaznych i nieprzyjaznych przestrzeniach. Tylko zainteresowane tematem wąskie grupy, w tym architekci, artykułują, co jest dobre, co złe, czego należy oczekiwać. Zakres odpowiedzialności, którą ponosimy przed społeczeństwem, w znacznym stopniu definiujemy sami.

Odpowiedzialność w sferze publicznej to należyte traktowanie tego, co zwykle nie zostało opisane, a jest społecznie oczekiwane, ważne dla kultury, relacji międzyludzkich, ochrony dóbr, których zapisy prawa nie chronią lub chronią nieskutecznie. W tych wszystkich obszarach rozstrzygnięcia, a za nimi odpowiedzialność, lokują się w warstwie etycznej.

Załóżmy przykładowo, że prawo (plan miejscowy lub warunki zabudowy) dopuszcza intensywność zabudowy większą niż jest możliwa do zaakceptowania z powodów natury przestrzennej i klient zamierza to w pełni wykorzystać. „Intensywność możliwa do zaakceptowania” nie ma prawnej definicji, jest wyłącznie domeną odczuć architekta i oczekiwań wszystkich osób, którym przyjdzie obcować z jego dziełem. Jeśli owe odczucia będą inne niż owe oczekiwania, a nieświadomy różnicy architekt podejmie się wykonania projektu, to za źródło tej odpowiedzialności należy uznać niemożność rozpoznania konfliktu, czyli niekompetencję. Jeśli jednak twórca będzie świadomy istoty tego konfliktu, ale nie podejmie żadnych działań, podłożem odpowiedzialności stanie się nieetyczny wybór. W każdym z tych przypadków architekt – świadomie lub nieświadomie – sprzeniewierzy się idei zawodu zaufania publicznego, który przecież wykonuje. Co więcej, na nieświadomość (tu niekompetencję) należy również spojrzeć pod kątem etyki. Któż bowiem stwierdzi, że działania niekompetentne są etyczne?

Szacunek dla kontekstu i powściągliwość nie wykluczają dzieła, Muzeum Kolumba, Kolonia; proj. Peter Zumthor; fot. Jerzy Szczepanik-Dzikowski
Szacunek dla kontekstu i powściągliwość nie wykluczają dzieła, Muzeum Kolumba, Kolonia; proj. Peter Zumthor; fot. Jerzy Szczepanik-Dzikowski

SFERA PUBLICZNA A ZACHOWANIA ETYCZNE

Prawo nie nakłada kar za tego rodzaju nieetyczne postępki. A przecież w omawianym przypadku bezsprzecznie mamy do czynienia z działaniem nieetycznym – nie wszystko to, co dozwolone prawem, jest bowiem etyczne. Problemem jednak pozostaje ocena – poszczególni ludzie, grupy społeczne, organizacje mogą w różny sposób pojmować skalę przestrzennego, estetycznego czy społecznego konfliktu, jakim bywa „dzieło”. Tej paradoksalnej sytuacji towarzyszy szczere przekonanie twórcy, że problemu nie ma, a nawet wyobrażenie, że powstało dzieło autentyczne.

I tu należy nadmienić, że istnieje również taki rys odpowiedzialności architekta, który dotyczy postrzegania siebie samego. Chodzi o przeświadczenie o własnym, wybitnym potencjale twórczym, na co cierpi znakomita większość z nas. Co więcej, idzie to w parze z wewnętrznym przyzwoleniem na bezlitosne testowanie swojego talentu na dowolnym kawałku przestrzeni – centrum miasta czy obrzeżu wsi – który los oddał nam na chwilę we władanie. Chęć do tworzenia dzieł, pogoń za innowacyjnością (której, nie wiedzieć czemu, nadajemy pozytywne znaczenie), potrzeba zaistnienia – czyli wszystko to, co określa się wybujałym ego – są źródłem niejednego architektonicznego skandalu. To także etyczny wymiar naszej odpowiedzialności.

Jak zatem nie pogubić się w mnogości sprzecznych wymagań, oczekiwań, ocen? Gdzie szukać wypadkowego wektora, który określiłby choćby pewien zbiór akceptowalnych rozwiązań? Szukanie go wśród mnóstwa innych, wskazujących przeciwne kierunki, jest bezskuteczne. Zawsze większość uczestników będzie poszkodowana. Wypadkowy wektor okazuje się użyteczny tylko wtedy, kiedy uśrednia wiele oddziaływań niesprzecznych, choć niekoniecznie w pełni zgodnych co do kierunku. Taki stan w społeczeństwie nazywa się kulturą.

Kiedy ego architekta  wyrasta ponad otoczenie, budynek biurowy, Praga;  proj. Frank Gehry; fot. Maciej Oberzig
Kiedy ego architekta wyrasta ponad otoczenie, budynek biurowy, Praga; proj. Frank Gehry; fot. Maciej Oberzig

ZACHOWANIA ETYCZNE A KULTURA SPOŁECZNA

Nieetyczne występki są de facto występkami przeciwko kulturze. A tylko kultura może wskazać na wynaturzenia lub błędy z zakresu etyki. Co więcej, tylko kultura może im zapobiec. I tylko ona ma zdolność oceny tego, co jest niemożliwe do ujęcia w prawie i co zostało już przez nie ujęte źle.

Motyw odpowiedzialności za sprzeniewierzenie się kulturze jest konsekwentnie ignorowany zawsze wtedy, gdy za jego źródło uznajemy przepisy, zamiast wskazać na niedostatki rozumienia, odczuwania, wrażliwości czy wreszcie przyzwoitości, które to niedostatki stoją zwykle za czynem nieetycznym. Szukanie w prawie sposobów na ochronę kultury jest jak próba nauczenia chama savoir-vivre’u w nadziei, że nie zrobi skandalu na dworze króla brytyjskiego. Savoir-vivre okazuje się użyteczny tylko wtedy, gdy jako zbiór wymaganych zachowań jest osadzony w procesie ogólnego przygotowania delikwenta do ich przyjęcia. Bez tego żaden opis sposobu trzymania widelca nie przyniesie oczekiwanych efektów. Na tej samej zasadzie złodziej nie może być kasjerem, a sadysta pielęgniarzem. Architekt także musi dysponować niezbędnym zasobem wiedzy i kulturowego obycia, aby właściwie wykonywać swój zawód we wszystkich sytuacjach, kiedy trzeba się odwoływać do wartości – także tych, które prawo ignoruje lub przeciwko którym się opowiada.

KULTURA, WIEDZA, ETYKA = ODPOWIEDZIALNOŚĆ ARCHITEKTA

Uważam, że sytuacja naszego zawodu jest dziś dramatyczna. Nie możemy źródeł tego stanu rzeczy szukać li tylko w nieetycznej postawie architektów lub w braku ich przygotowania zawodowego. U podstaw problemu leży powiększający się rozziew pomiędzy światem wartości niejako oczywistych, powszechnie odczuwanych i zrozumiałych a światem, w którym odczuwanie i rozumienie takich wartości nie ma żadnego znaczenia. Jest to – w ogromnym skrócie – świat bezwzględnego i bezmyślnego stosowania litery prawa przy jednoczesnym lekceważeniu jego ducha i intencji, a tym samym etycznego wymiaru etosu naszego zawodu. Trudno bowiem wymagać etycznych zachowań w świecie, w którym ogłoszono zbędność etyki. Architekt nie jest herosem – nie stanie sam przeciw wszystkim, nie poświęci też interesu osobistego w imię interesu społecznego, jeśli nikt tego poświęcenia nie zobaczy i nie doceni.

Próbowałem wykazać, że z pojęciem odpowiedzialności wiążą się nie tylko regulacja prawna lub umowa z klientem, ale przede wszystkim kultura i wiedza architekta. Tym bardziej niepokoi powszechne przekonanie wielu przedstawicieli naszego środowiska, że źródło problemu tkwi w niedoskonałości prawa. To pogłębia kryzys. Nie daj nam Boże prawa doskonałego, jeśli mamy zachować to, co ludziom właściwe – zdolność oceny i wolną wolę. Trzeba to wyraźnie podkreślić właśnie w zawodowym periodyku IARP – odpowiedzialność architekta, także za centra wielkich miast, leży we wzgardzonej sferze etyki. I to nie tej dotyczącej relacji z klientem czy relacji między samymi architektami. Chodzi o etykę, w której wartość nadaje się kulturze. ■


JERZY SZCZEPANIK-DZIKOWSKI

architekt IARP; absolwent i późniejszy wykładowca Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej; prezes Oddziału Warszawskiego SARP w latach 1984–1987; sekretarz KRIA w latach 2001–2005; laureat Honorowej Nagrody SARP; odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski; współzałożyciel i wspólnik w JEMS Architekci


TRZY ASPEKTY ODPOWIEDZIALNOŚCI

tekst: Wojciech Krawczuk

Jako architekt pracujący w Poznaniu czuję wielką odpowiedzialność za kształtowanie centrum miasta, które jest nie tylko sercem życia społecznego, kulturalnego i gospodarczego, ale również obszarem o bogatej historii i cennym dziedzictwie.

Nie ograniczałbym jednak zakresu naszej odpowiedzialności tylko do centrów miast – włączyłbym do niego całą przestrzeń zurbanizowaną. Byłoby hipokryzją, gdybyśmy publicznie przyznawali, że za układem staromiejskich kwartałów, pięknymi, nadrzecznymi bulwarami czy reprezentacyjnymi placami w miastach stoją architekci, ale już za zespoły osiedli mieszkaniowych, tereny aktywności przemysłowo-usługowej czy suburbia metropolii odpowiada ktoś inny.

W każdym mieście aktywność architektów – w której współuczestniczą różne podmioty, w tym samorząd lokalny, organizacje architektoniczne i urbanistyczne (takie jak SARP, TUP), uczelnie kształcące w naszym zawodzie, a także różne grupy i inicjatywy lokalne czy wreszcie nasz samorząd zawodowy (IARP) – koncentruje się na kilku kluczowych aspektach i wiąże z wieloma wyzwaniami. Działania te wymagają zrównoważonego podejścia, dbałości o estetykę, a efekty powinny charakteryzować się funkcjonalnością oraz zaspokajać potrzeby mieszkańców.

Plac Kolegiacki w Poznaniu; proj. Urbantech; fot. Tomasz Hejna LAGOMphoto
Plac Kolegiacki w Poznaniu; proj. Urbantech; fot. Tomasz Hejna LAGOMphoto

Plac Kolegiacki w Poznaniu; proj. Urbantech; fot. Tomasz Hejna LAGOMphoto
Plac Kolegiacki w Poznaniu; proj. Urbantech; fot. Tomasz Hejna LAGOMphoto

ZRÓWNOWAŻONY ROZWÓJ

W czasach, gdy zmiany klimatyczne i ochrona środowiska traktowane są priorytetowo, architekci muszą wdrażać energooszczędne technologie i korzystać ze zrównoważonych materiałów budowlanych. Takie podejście jest promowane zarówno przez władze miasta, jak i przez środowiska akademickie czy organizacje zawodowe.

DZIEDZICTWO KULTUROWE

Drugim ważnym aspektem jest dbałość o estetykę oraz dziedzictwo kulturowe. Poznań ma długą historię i charakterystyczną architekturę, zwłaszcza w centrum miasta, gdzie znajdują się cenne zabytki i ważne obiekty instytucjonalne. Jako architekci musimy więc projektować tu w sposób, który szanuje to dziedzictwo, jednocześnie wprowadzając innowacyjne rozwiązania odpowiadające potrzebom współczesnego świata. Współpraca z lokalnymi władzami, radami osiedli, różnego rodzaju organizacjami pozarządowymi i fundacjami pomaga nam znaleźć równowagę między ochroną historycznego charakteru miasta a oczekiwaniami społecznymi i nowoczesnym designem.

Rynek Łazarski w Poznaniu; proj. Autorska Pracownia Architektoniczna Jacek Bułat; fot. Tomasz Hejna LAGOMphoto
Rynek Łazarski w Poznaniu; proj. Autorska Pracownia Architektoniczna Jacek Bułat; fot. Tomasz Hejna LAGOMphoto

Rynek Łazarski w Poznaniu; proj. Autorska Pracownia Architektoniczna Jacek Bułat; fot. Tomasz Hejna LAGOMphoto
Rynek Łazarski w Poznaniu; proj. Autorska Pracownia Architektoniczna Jacek Bułat; fot. Tomasz Hejna LAGOMphoto

DOSTĘPNOŚĆ I INKLUZYWNOŚĆ

Społeczne konsekwencje naszej pracy to również bardzo istotna kwestia. Centra poszczególnych osiedli Poznania pełnią funkcję miejsc spotkań i interakcji różnych grup społecznych. Projektując te przestrzenie, musimy zatem dbać o ich dostępność i inkluzywność – powinny one być przyjazne dla wszystkich, niezależnie od wieku, zdolności ruchowych czy innych szczególnych potrzeb. To ważne, aby obszary publiczne, nad którymi pracujemy, były dobrze zaplanowane, bezpieczne i sprzyjały integracji społecznej. Nasze projekty mają bowiem wpływ na to, jak ludzie czują się w mieście – stanowią o standardzie pracy i życia codziennego. Trzeba więc tworzyć takie przestrzenie pomiędzy budynkami, które zachęcają do spotkań i aktywności na świeżym powietrzu, dostosowują się do pory dnia i roku, a także do zmieniających się potrzeb społecznych czy uwarunkowań geopolitycznych.

KONSULTACJE SPOŁECZNE

Zaangażowanie mieszkańców w proces projektowania jest kolejnym kluczowym elementem naszej pracy. W Poznaniu coraz częściej organizuje się konsultacje społeczne, warsztaty i spotkania, które dają mieszkańcom możliwość wpływania na projekty, przede wszystkim te urbanistyczne, czyli na miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego i studium. Podmioty instytucjonalne, a nawet prywatne, coraz częściej konsultują z mieszkańcami rozwiązania architektoniczne. Zaangażowanie lokalnej społeczności pomaga nam lepiej zrozumieć jej potrzeby i oczekiwania, co owocuje bardziej zrównoważonymi i akceptowalnymi projektami. Służą temu przede wszystkim konkursy architektoniczne, w szczególności te organizowane w formule flamandzkiej, które zakładają możliwość spotkania uczestników z władzami lokalnych osiedli i mieszkańcami. W ostatnich latach w Poznaniu według takiej formuły zostały przeprowadzone przebudowy rynku Łazarskiego czy placu Kolegiackiego. Miejsca te są obecnie oceniane pod względem funkcjonalności i realizacji potrzeb przez ich użytkowników.

W miastach odpowiedzialność architekta obejmuje zatem kilka kluczowych obszarów. Musimy dbać o zrównoważony rozwój, zachowując estetykę i dziedzictwo kulturowe, a jednocześnie projektować z myślą o społecznych konsekwencjach naszej pracy. To ogromne wyzwanie, ale też szansa na to, aby mieć pozytywny wpływ na miasto i życie jego mieszkańców. ■


WOJCIECH KRAWCZUK

architekt IARP, SARP; absolwent Politechniki Poznańskiej, od 2019 r. prezes SARP o. Poznań; członek WPOIA RP (od 2004 r.), KSK SARP (od 2006 r.) oraz MKUA i prezydenckiego zespołu ds. zagospodarowania terenów nad rzeką Wartą w Poznaniu; współzałożyciel i partner w poznańskiej pracowni Front Architects; wyróżniony Złotą Odznaką SARP I stopnia oraz Honorową Odznaką Izby Architektów RP I stopnia


rozumiem
Używamy plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Korzystając z tej strony wyrażasz na to zgodę.